
Lista rzeczy potrzebna na greckie wakacje leżała przede mną, obok otwartej, pustej walizki, czekającej, aż zacznę działać. Żadnych sztucznych tkanin, żeby się człowiek nie pocił, jasne kolory odbijające słońce. Coś przewiewnego na plaże, osłaniające dekolt i ramiona. Z drugiej strony przydatnego, żeby wejść do restauracji czy miejsc sakralnych i nie zostać wyproszonym.

Do mojego stolika podeszła młoda kelnerka, o karaibskich rysach, opalonym kolorze skóry i rubensowskich kształtach.
Prowokacyjnie ubrana w kusy uniform, drażniła obfitością, niemal obnażonego biustu. Falujące piersi uplasowały się niby to na pierwszej, ale jednak na drugiej pozycji, zaraz za niesionym przez kobietę talerzem z ziemniakami i kotletem.

Siedząc na skraju wzgórza w gaju oliwnym patrzyłam jak na horyzoncie słońce chowa się w tafli Śródziemnego Morza.
Tu tak jak i w całej okolicy odbywał się codzienny koncert cykających cykad.
Cykady wyglądające niczym nasze koniki polne – giganty, od niepamiętnych czasów były stałymi muzykantami w Grecji umilającymi codzienność.