Siedząc na skraju wzgórza w gaju oliwnym patrzyłam jak na horyzoncie słońce chowa się w tafli Śródziemnego Morza.
Tu tak jak i w całej okolicy odbywał się codzienny koncert cykających cykad.
Cykady wyglądające niczym nasze koniki polne – giganty, od niepamiętnych czasów były stałymi muzykantami w Grecji umilającymi codzienność.
Po chwili zza wzgórza dobiegło mnie porykiwanie wkurzonego osła. Wtórował mu znajomy, donośny glos starca wykrzykującego po swojemu: „Ela re ela re ade pame”.
To był Costas, powracający z pracy z objuczonym osłem, któremu najwyraźniej nie odpowiadała rola tragarza oliwek,
Costas ze swoją pomarszczoną od słońca twarzą i szczerym uśmiechem zobaczył mnie z daleko i znów zaczął się drzeć. Tym razem już do mnie „Jasu Joanna” Ti kanis? Kala ise?”
Grecy nie mówią! Grecy krzyczą, bo chcą żeby ich Bogowie Olimpu słyszeli.
Często nie mogłam uwierzyć przysłuchując się ich rozmowom, że oni się nie kłócą, tylko rozmawiają, że taki mają styl.
Costas jest dziadkiem Adonisa, mojego przyjaciela, do którego jak bumerang wracałam co roku na swoje prawdziwe greckie wakacje.
Rodzina Adonisa podobnie jak setki innych w kraju Zeusa i Ateny, od pokoleń zajmuje się uprawą oliwek i tłoczeniem oliwy. Tysiące drzewek, rosnących tu od setek lat mają pod swoją kuratelą, przekazują interes z ojca na syna.
Jesienią kiedy zaczynają się zbiory wrze tu jak w ulu, maszyny zbierające owoce pracują na pełny etat. Wrzesień i październik to czas zielonych oliwek. Na te ciemniejsze fioletowo-czarne trzeba będzie jeszcze poczekać do Bożego Narodzenia – aż dojrzeją. Na samym końcu na przełomie zimy i wiosny zbierane są oliwki przeznaczone do tłoczenia oliwy. Z 5 kg owoców otrzymuje się 1 litr oliwy.
Technologia, która dotarła na grecki ląd zupełnie nie zainteresowała Costasa.
Cale życie zbierał oliwki w ten sam sposób i tak już miało pozostać. Rozkładał trzcinowe maty pod drzewami i kijem obstukiwał konary, żeby owoce same spadły na ziemie.
Te bardziej uparte sczesywał z gałęzi. Potem zbierał je z ziemi do koszy, które mocował na grzbiecie swojego osła. Wszystko w tempie „siga siga” czyli „powoli, powoli” nie bacząc jak sprawić by praca była bardziej efektywna.
W imię teorii, że Grecy nie lubili się przepracowywać, Costas był typowym Grekiem.
Wstawał rano i na śniadanie wypijał bez pośpiechu filiżankę mocnej kawy, zjadał kawałek chleba umoczonego w oliwie i zagryzał go oliwkami.
Potem pakował do swojej torby rozmaite gatunki orzechów i orzeszków, suszone figi i rodzynki, nasiona dyni i słonecznika, często kupowane na targowiskach ulicznych. Z takim drugim śniadaniem maszerował do gaju, do pracy.
Costas, jak każdy porządny Grek, gdy tylko robiło się południe wracał na sjestę do swojego domu, wierząc, że sjesta to święty czas, codziennie kultywowany od wieków. Wymuszona warunkami pogodowymi, bo jak w w upał powyżej trzydziestu stopni normalnie myśleć i pracować. Jest zbyt gorąco, można zatem coś zjeść i porządnie odpocząć.
Wtedy bielone ściany domu, odbijające promienie słoneczne, działające od wieków niczym dzisiejsza klimatyzacja dają najlepsze schronienie. Jest to czas na lunch, a po nim drzemkę, relax i sex. Dlatego nietaktem byłoby przyjść niezapowiedzianym z wizytą do czyjegoś domu, właśnie w porze sjesty.
Costas często się śmiał i pokrzykiwał, że gdyby nie sjesta, nie byłoby ani jego syna Pavlosa, ani jego wnuka Adonisa, ani w ogóle nie byłoby Greków.
Pewnie jest w tym trochę prawdy, bo żaden prawdziwy Grek wieczorem nie zabawia się w sypialni tylko celebruje z rodziną i przyjaciółmi najważniejszy posiłek dnia tzn kolację.
Tradycyjnie ludzie co wieczór spotykają się w tych samych, zaprzyjaźnionych tawernach, gdzie biesiadują.
Trwa to zwykle kilka godzin i jest pełne kulinarnych rytuałów, krzyków zamiast rozmów, głośnego śmiechu i wrzawy biegających wokół dzieci, nierozumiejących, co oznacza pójść spać po dobranocce. Muzyka i taniec wplątują się w kolację zapraszane karafkami domowego wina bądź rycyny.
W butelkach na wszystkich stołach zawsze pierwsze skrzypce gra jednak oliwa.
Przeciętny Grek wypija jej około 30 litrów rocznie. Koniecznie tej z pierwszego tłoczenia, na zimno tzn w temperaturze do 33stopni, co musi mieć miejsce maksymalnie do trzech dni od zbiorów. To uwarunkowuje jej kwasowość – im mniejsza kwasowość tym zdrowsza oliwa. Dlatego najlepsza jest extra virgin, bo ma poniżej 1% kwasowości.
Wiedzieli o tym już już Starożytni i docenili jej boską moc.
Traktowali jako antidotum dosłownie na wszystko. Zewnętrznie leczono nią rany, okaleczenia, alergie, zapalenia skóry i blizny.
Wewnętrznie jest niezastąpiona przy problemach gastrycznych, na żołądek i na wrzody, dodatkowo oczyszcza nas z toksyn. Najlepsza na choroby wieńcowe i serca, leczy bóle reumatyczne. Łyżka oliwy dziennie przez całe życie zapewnia długowieczność i zdrowie– to Grecy są jednymi z najdłużej żyjących ludzi w Europie.
Potwierdza to Costas, 92 letni staruszek, grecki przyjaciel, który właśnie zaprasza mnie na kolację, to znaczy drze się – więc muszę już iść.